Trzeba byłoby jakoś podsumować to co się wydarzyło, jako przypomnienie dla tych którzy byli, oraz teaser dla tych których zabrakło. Zlot ten przejdzie do historii jako chyba najbardziej dramatyczny do tej pory. Z tego co policzyłem zdarzyło się 8 wyjebek oraz 2 szpitale. Wynik godny zawodów na torze z wysoką stawką nagród lub też szkółki niedzielnej jazdy dla początkujących :) :) :) Zależy jak na to patrzeć :p
Pierwszego dnia zrobiliśmy około 100 km. Był to przedsmak tego co się wydarzy w sobotę - jeśli chodzi o trasy. Prowadził nas Krzysiek vel Ryba - właściciel Leszczynówki - rancza na którym założyliśmy bazę zlociku. Chłop na TDMce ogarniał winkle i teren tak, że nie jeden z nas miał gówno w gaciach próbując za nim nadążyć (ja sie zesrałem osobiście ze dwa razy) :) :) Bilans dnia to urwana klamka sprzęgła w XRce. Udało sie ją zreanimować dzięki naszemu Mariowi - i sprzęt uczestniczył w reszcie zdarzeń bez problemów. Wieczorną najebkę zostawię bez komentarza. Wspomnę tylko o piwie, wódce, spirytusie oraz whisky. Było dobrze.
Drugi dzień zaczął się z opóźnieniem ze względu na powyższe napoje. Z ociąganiem po pysznym śniadanku podanym jak to szwedzi lubią najbardziej wyruszylismy w trasę. Straszliwie dużo przerw spowodowanych przez paciaki (najlepszy chyba to stłuczka na stacji benzynowej) spowodowało, że późno zameldowaliśmy się na winklowej miejscówce w Czechach. Winkle były tak równe i zajebiste że Czesi urządzali sobie na nich zjazdy na deskorolkach - ubrani tak samo jak my - w ochraniacze, skóry i kaski :) Zrobiło się późno i ekipa podzieliła się na dwie grupy - głodnych żarcia i głodnych winkli. My jako Ci pierwsi polecieliśmy na szamę po polskiej stronie i piwo do naszej miejscówy, a reszta ganiała po stronie czeskiej i zameldowała się na zlotowisku już grubo po zmroku bo około 21. Piwko przy ognisku wchodziło rewelacyjnie.
Następny dzień minął bez żadnej gleby, za to pod znakiem dwóch chyba tylko awarii. Temat zaczął się rano, gdy z mojej winy chłopaki podolewali sobie do silników oleju do lag :) :) 10W. Butelki były po prostu identyczne. Najwiekszym przegranym okazał się el Beretto z wynikiem 0,7 litra oleju w swojej DRzecie. Szybko zmieniliśmy olej na Castrola 10w40 i Berecik lżejszy o 100 zł pojechał z nami. Potem jeszcze urwana linka gazu u Pszczółki ale chłopak poradził sobie z tym w locie. Gwoździem programu było oglądanie CRFy 250 którą chciał zakupić Jaca. Mina gościa bezcenna gdy pod dom podjechało mu 15 smów. Jaca polatał trochę na jeździe próbnej na kapciu ku naszej uciesze i polecieliśmy na szamę. Tutaj prym wiódł Cyrkowiec Szatana - Raku. Pajacował przed samochodem Ziółeczka tak że myślałem że go w końcu to Punto przejedzie. Po pysznym jedzonku Mario zabrał nas w drogę powrotną. I tutaj muszę go opierdzielić. Łajza jako BONUS pokazał nam winkle wprost wyjebane około 15 minut leżące od naszej bazy... Kiedy to zrobił??? Ostatniego dnia pod koniec jazdy gdy miałem około litr paliwa w baku... Gdybym wiedział o nich wcześniej zatankowałbym wiecej oraz polatałbym i w sobotę wieczorem i w piątek... No ale trudno, może następnym razem :/
Szybkie pakowanie w miłej atmosferze i o 21 ruszyliśmy w drogę powrotną. Ja w domu zameldowałem się dopiero o 5tej rano.
Chłopaki - dzięki za niezłe loty, czekamy wszyscy na foto i goprorelację z naszego lataństwa.
DRZ 450 E SM na modach znowu w jedynej słusznej wersji - czyli SuperMoto
Triumph Speed Triple 2010 SE