Temat: Włochy na KTM, czyli 5 tyś km na stołku ale z uśmiechem
Siemanko,
Trochę mnie nie było, bo się urlopowałem i teraz postanowiłem podzielić się z Wami wrażeniami z podróży do Włoch na SMC R.
Czas: 30.05.2015 - 13.06.2015
Trasa: 1800 km w jedną stronę, plus na miejscu. Łącznie ok 5 tyś km. [url=https://www.google.pl/maps/dir/Warszawa/Grossglockner+High+Alpine+Rd,+5661,+Austria/Prze%C5%82%C4%99cz+Stelvio/Camogli+Genua,+W%C5%82ochy/Warszawa/@48.2802133,10.1918967,6z/data=!4m37!4m36!1m5!1m1!1s0x471ecc669a869f01:0x72f0be2a88ead3fc!2m2!1d21.0122287!2d52.2296756!1m5!1m1!1s0x477715a6c2f6e8f5:0xd2cd590e3196a135!2m2!1d12.842778!2d47.083333!1m5!1m1!1s0x47831ae455181c1d:0x1d0709882e83eb60!2m2!1d10.45!2d46.5333333!1m10!1m1!1s0x12d35fc6abf891f1:0xe8ed5dc31cc5b7f2!2m2!1d9.1498178!2d44.3542792!3m4!1m2!1d15.0738634!2d46.9849416!3s0x476fd14b9dc0c0ef:0xddb59dd7b6f55e27!1m5!1m1!1s0x471ecc669a869f01:0x72f0be2a88ead3fc!2m2!1d21.0122287!2d52.2296756!3e0]LINK[/url]
Przed wyjazdem kombinowałem jak tu przygotować KTM'a, który nie bardzo zna pojęcie turystyki. Pierwszą sprawą był wiatr i tutaj z pomocą przyszła uniwersalna szyba do chopera. W myśl zasady, że jeśli coś jest głupie ale działa, przestaje być głupie nastąpił montaż jakże urodziwej osłony. Kwestię bolącej dupy trochę poprawiła żelowa podkładka pod końskie siodło. Oczywiście i tak doskonale czułem każdy fragment tyłka ale na pewno było lepiej niż na samym siedzeniu.
W dniu wyjazdu bagaże zapakowane do auta, u mnie w torbie przeciwdeszczówka, apteczka, zestaw do naprawy opon, power tape, trytki, a w głowie mnóstwo pozytywnego nastawienia i uśmiechu.
Tak pięknie się prezentowaliśmy przed wyjazdem:
W tą stronę jechałem sam motocyklem i gdzieś z tyłu samochód. Reszta ekipy miała dojechać na miejsce dopiero 04.06. Ruszyliśmy w drogę, jechało się dobrze, muzyczka w kasku grała, niewygody były do wytrzymania i w ten sposób dojechaliśmy do ostatniej stacji w Polsce. Ze stacjami benzynowymi bardzo dobrze się poznawaliśmy, bo zasięg przy średniej przelotowej ok 140-150 km/h to 150 km.
Miałem nadzieję, że przeciw deszczówka się nie przyda. Oj jak bardzo się myliłem. Przyznam, że jazda w deszcz, potem ulewę, aż po grad nie należy do przyjemnych ale wystarczy uczepić się świateł auta przed Tobą i lecieć dalej ogniem. Choć widziałem mniej niż kierowca czołgu :P
Na szczęście po 1000 km dnia pierwszego, 4 godzinach jazdy w deszczu, wylewaniu wody z butów dojechaliśmy do pierwszego postoju - Salzburg. Upragniona kąpiel, suszenie butów, kolacja i do spania.
Następnego dnia pobudka o 7.30 i po godzinie wyjazd. Jedziemy w Alpy! :) Mieliśmy tylko ok 100 km do upragnionej przełęczy Grossglockner. Raj dla motocyklistów. Przepiękne widoki, zakręty jak żywcem wyjęte z toru, emocje nie do opisania. Choć na kilku zakrętach poczułem się zbyt pewnie i pomimo tylko 4 stopni na górze, było mi gorąco. Ale takiej radości z jazdy, z pokonywania zakrętów dawno nie miałem. Rewelacja! Polecam każdemu!
50 kilometrów raju :)
Dupeczka na wysokościach - 2751 m n.p.m.
To zdjęcie bardzo lubię. Dla takich chwil warto było przeżyć wszelkie trudy.
Jechało się tak wspaniale, że gdybym miał czas to zawróciłbym i przejechał to znowu i znowu i znowu. Za 24 euro można jeździć tam do woli. Jednak nie mieliśmy na to czasu, bo po świetnych 230 km jazdy przez alpy po lokalnych drogach, omijając szerokim łukiem, a czasem spodem autostrady, czekała na nas kolejna przełęcz. Passo dello Stelvio. Przełęcz, która nie dała mi już takiej satysfakcji z jazdy, przez to, że składa się praktycznie z samych ostrych nawrotów poda górę, gdzie nie widzisz czy coś jedzie z naprzeciwka, gdzie ciągle musisz redukować do 1, a nie możesz się porządnie złożyć bo albo wpadniesz na kogoś zjeżdżającego albo w razie gleby, możesz zbierać motocykl kilkaset metrów niżej, ponieważ barierki nie były wszędzie szczelne. Widać, że nie raz ktoś zaliczył tam glebę. Zadanie z cyklu przejechać, zmierzyć się, zrobić zdjęcie ale nie koniecznie tam wracać. Przed wyjazdem oglądaliśmy takie zdjęcia w necie:
Zatem trzeba było zrobić własną wersję:
Zjazd w chmurach, przy widoczności 10 m był niezłym przeżyciem. Widoki rekompensowały jednak wiele :)
Gdybyście wybierali się kiedyś w Alpy to jazdę po nich zaplanujcie na jeden dzień i tego samego dnia nie ruszajcie w dalszą trasę. Po całym dniu hamowań, zakrętów, przyspieszań, odkręcaniu gazu, zamykaniu, naciskaniu klamek i puszczaniu, wachlowaniu biegami, składaniu się, ruszaniu na siedzeniu itd. itd. powtórzone setki razy, trasa 400 km jest jednym z najgorszych pomysłów na jakie można wpaść. Nie wiedziałem, że znam tyle brzydkich słów i że będzie to aż taka walka z własnym zmęczeniem, bólem, niewygodą, jeszcze raz bólem wszystkiego od szyi, przez plecy, dupę, skończywszy na nogach, kostkach i nadgarstkach. Na szczęście nie należę do ludzi, którzy się poddają, a im jest trudniej tym mam więcej siły i dzięki temu udało się po prawie 16 godzinach jazdy dotrzeć do naszego domu we Włoszech. Duży (w końcu docelowo było nas 13 osób) stary i mega klimatyczny dom. Jeśli oglądaliście Ojca Chrzestnego to wiecie jak wyglądał nasz dom. Rewelacja :)
Po kąpieli i solidnym wyspaniu się, następnego dnia humory dopisywały wybornie. Nawet ta szyba zaczęła mi się podobać... no dobra, aż tak dobrze nie było ;)
Na spacerze spotkaliśmy kilka Włoskich smaczków:
Ot taki zwyczajny widok przy piwku:
I wieczorem z wieży w naszym domu:
Następnego dnia wycieczka po okolicy.
Profi zabezpieczenie anty kradzieżowe.
Wycieczka trasą Monako - Nicea - Cannes - St. Tropez
W Monako świetnie móc przejechać na kole przez prostą startową toru, który na codzień jest zwykłą ulicą. Lęk przed mandatem był spory ale pokusa jeszcze większa :) A ilość wypasionych fur przyprawiała o zawroty w głowie. Do tego stopnia, że na tle takich aut ja Bentley, Maserati, Rolls Royce, Bugatti, Lambo czy Aston, zwykłe Ferrari czy Porsche nie robiły żadnego wrażenia.
Tu trochę widać z góry - od autobusu w lewo, pod drzewami leci ta prosta.
Wyjeżdząjąc nie mogliśmy sobie darować przejechania pod samym wejściem do kasyna, które jest najdroższym i najbardziej ekskluzywnym kasynem na świecie. Rozumiecie zatem ilu było ochroniarzy, policji i jak bardzo zabronione jest wjeżdżacie tam takim biedaczkom jak my. Ale nie daliśmy się, przejechaliśmy w 4 motocykle (reszta wymiękła) pod samym wejściem, dookoła, obok tak drogich auta, że ciężko sobie to wyobrazić. Ludzie patrzyli na nas jak na kosmitów, policja groziła palcem i wołała ticket! ticket! Z racji szybkiej akcji i jeszcze szybszego odjazdu nie mam zdjęć ale jechaliśmy dokładnie po tej uliczce dookoła widocznej na zdjęciu :) Obyło się bez kar, a KTM jechał pierwszy, prowadząc resztę biedaczków, tzn. śmiałków :)
Cannes zdecydowanie przereklamowane, kilka ulic, zwykły budynek i port. Za to St. Tropez to całkiem inny świat. Tyle luksusowych jachtów, nawet takich 5 piętrowych nie widziałem nigdy. Do tego taka mnogość dupeczek w mini i szpileczkach, że szyja bolała mnie od ciągłego odwracania się, a ślina leciała jak z węża ogrodowego. Dobrze, że moja kobieta jest wyluzowana :)
Droga powrotna następnego dnia to powtórka wrażeń z przełęczy Grossglockner. Ponad 100 km zakrętów po gorącym, przyczepnym asfalcie z widokami na wielkie skały wychodzące z morza. A za mną Honda CBR 1000RR i Yamaha R1, nie mogłem dać się kumplom wyprzedzić i nie dałem :) Opona tylna zamknięta całkowicie, lewy buty przytarty mimo że był na podnóżku, bo zakręty pokonuję jak na plastiku, z racji wieloletniej przygody z nimi. Po tej trasie, momentami nierozsądnemu wręcz zapierdalaniu jeszcze bardziej pokochałem SMC R'a. Nie dałem się litrom za plecami i aż chłopaki byli w szoku, że tak fajnie się składa. 600RR i CTX wymiękły na początku. Potem spotkaliśmy się w okolicy Nicei i każdy miał uśmiech dookoła głowy :)
Potem była wycieczka do Pizy, na którą pojechałem na tylnej kanapie samochodu, tak doskonale wchodził rum :) Klasyczne zdjęcie, szału nie ma, pełno murzynów i badziewnych straganów. Ale odwiedzić trzeba.
Nastepne dni to wycieczka statkiem, relaks w ogrodzie, pakowanie i droga powrotna. Tu było już lepiej, bo głównie autostrada. Lecieliśmy dalej w 3 bajki, KTM, 1000RR i R1. Przelotowo 150-170, nie było to problemem dla SMC, za co bardzo dziękuję konstruktorom KTM'a.
Gdzieś na kolejnej już stacji (ach ten zasięg):
I ostatnie, pożegnalne zdjęcie.
Urlop mega udany, bardzo poprawiło się moje czucie motocykla, opon. Świetnie spędzony czas, nawinięte prawie 5 tyś km. Wlałem tylko 600 ml oleju przez cały ten czas, więc jest lepiej niż się spodziewałem.
Czy pojechał bym drugi raz? Tak. Z motocyklem na przyczepie i dopiero jeździł na miejscu. Jednak taka podróż tym bajkiem jest do zrobienia ale nie należy do najprzyjemniejszych. Warto się sprawdzić, pokonać swoje słabości ale nie koniecznie powtarzać.
KTM jednak się spisał, wypadła tylko jedna śrubka od osłony rury wydechowej.
Mam nadzieję, że miło się czytało. Ja, dla tych dróg na południu oddałbym wszystko. Rewelacja! :)